„Dzisiaj każdy może zdobyć nieomal każdą informację. To żadna sztuka. Perłami, diamentami, których szukamy są ci, którzy mają owe miękkie niewidzialne dobra, talenty czy nawyki polegające na umiejętności weryfikacji informacji, analizy ich wzajemnych korelacji, umiejętność poskładania rozsypanych danych i wyławiania z nich kluczowych sensów, … którzy myślą samodzielnie, a nie … tylko zapamiętują klucze i schematy testów. Szukamy tych, którzy swoje mózgi mają w swoich głowach, a nie w przenośnych komputerach.”
Powyższe słowa, to jedna z prób zdefiniowania celów procesu jakim jest nauczanie zaczerpnięta z książeczki „O edukację wyzwoloną” Ryszarda Nowakowskiego. Z chęcią zamieściłbym tu całą jej treść, tak wartościową mi się wydaje, ale by raczej pomóc niż zaszkodzić autorowi odeślę do miejsca gdzie można ją zakupić http://www.nowalef.pl/prezentacja%20podrecznikow.htm
Nie daruję sobie jednak szerszego jej omówienia, ze względu na ważkość zawartych tam treści. Autor zadaje sobie trud nie tylko opisania procesu upadku oświaty, ale wskazuje na przyczyny oraz sprawców.
Oświatę wytrąciły z jej naturalnych kolein reformy, których ofiarą padła ona już w latach 60 ubiegłego wieku i to o dziwo nie mające swego źródła w komunistycznej ideologii, a w postępach mających miejsce w krajach zachodu. Rozwój nauk spowodował, że i procesy nauczania chciano unowocześnić. Nie zastanawiając się jednak nad tym jak bardzo mogą być niebezpieczne eksperymenty w tej dziedzinie. Zmiany w sposobach kształcenia nauczycieli były niebezpieczne, ale nie były groźne. Dopiero ingerencje w programy nauczania otworzyły puszkę Pandory. Pierwsze było wprowadzenie tematów związanych z matematyką wyższą do klas pierwszych szkoły podstawowej i to kosztem naturalnych dla tego miejsca rachunków. Twórcy tego eksperymentu byli z niego bardzo zadowoleni. Oto pierwszaki zamiast liczyć jakieś patyczki, czy zapałki „działały na zbiorach”. Czyż nie wspaniale? Nie przeszkadzało im to, że była to „sztuka dla sztuki”, a więc wyrabianie w dzieciach poczucia, że „wiedza szkolna” ma się nijak do świata otaczającego je na co dzień. Potem poszło już szybko. Nie tylko matematyka, ale i inne przedmioty „unowocześniano” na tej zasadzie i na różne inne sposoby. Sam zetknąłem się w swej pracy w szkole w latach 70 z podręcznikiem fizyki pokazującym opór elektryczny przewodnika jako wielkość zależną od przyłożonego napięcia i przepływającego prądu. Zaburzono procesy nauczania łamiąc zasadę, że naturalnym jest rozwój osobnika wtedy, gdy naśladuje on rozwój gatunku. Nauczanie danej dziedziny powinno naśladować jej rozwój, jeśli ma być logicznym, zrozumiałym dla uczniów.
Efekty nadeszły wkrótce. Poziom wiedzy absolwentów szkół tak zmodernizowanych był coraz niższy. Nie znalazł się jednak nikt, kto wskazałby na rzeczywiste przyczyny tego stanu rzeczy. Tak więc dalsze reformy nie mogły niczego poprawić, ale tylko pogarszały sytuację. Myślę, że pewne znaczenie zwłaszcza w ostatnich latach mają też dążenia do zwiększenia ilości osób kształconych przez obniżanie stawianych im wymagań.
Z całą pewnością gwoździem do trumny oświaty stało się pozbawienie podmiotowości kolejno nauczycieli, potem szkół, a ostatnio nawet państw. Proces nauczania może mieć miejsce kiedy spotykają się osoby, nauczyciel i uczeń. Niestety nauczyciel pozbawiony tej istotnej cechy nie jest już pełnowartościowym.
Przedstawiłem tu zaledwie zarys tematyki opisanej i szczegółowo udokumentowanej przykładami i cytatami (także z dokumentów) przez autora. Dlatego wszystkich zainteresowanych tym jakie będą Rzeczypospolite urządzane przez naszą młodzież, a zwłaszcza tych mających jakiekolwiek związki z procesami nauczania, odsyłam do tej małej, a cennej książeczki, oraz na stronę autora http://www.nowalef.pl/ .