Wojna o wojnę?

Jacek Bezeg

W swej książce „Wojna o pieniądz” chiński ekonomista Song Hongbing przytacza opinię pewnego finansisty. Mówi on, że o ile zakończenie wojny jest sprawą prostą i łatwą o tyle jej rozpoczęcie wymaga wiele ciężkiej pracy. Przykładem takich starań opisanych tamże są negocjacje toczone z Adolfem Hitlerem w kwestii zorganizowania Drugiej Wojny Światowej, zakończone jego zgodą dopiero po otrzymaniu stosownej sumy.

Po krótkim nawet zastanowieniu trzeba przyznać rację autorowi tej opinii. Nie jest przecież łatwo doprowadzić ludność jakiegoś kraju do takiego stanu umysłowego, aby zdecydowała się ona wysłać swoich obywateli na tereny innego państwa z tak niebezpieczną misją jak agresja. Wiadomo, że straty atakujących są zazwyczaj znacznie wyższe od broniących się. Jak bardzo muszą być oni zdeterminowani, by swoje wojska, które zmobilizowali i wyposażyli przecież dla własnej obrony zdecydowali się wystawić na niebezpieczeństwo zniszczenia i rozbicia. Nie mogą wszak oni mieć żadnej gwarancji, że w tym samym czasie ich chwilowo bezbronny kraj nie zostanie najechany przez jakąś inną armię, ani że ich własna armia po wojennej wyprawie będzie się jeszcze do czegoś nadawała. Hitlerowi udało się Niemców nakłonić do podjęcia tych wszystkich ryzyk. Wiadomo jak się to skończyło, a mimo to jeszcze dziś można spotkać osoby narodowości niemieckiej wdzięczne mu za to co zrobił.

Przejdźmy jednak do współczesności. Mam takie wrażenie, że właśnie teraz mamy do czynienia z działaniami, o których mówił wspomniany finansista. Wydaje mi się, że sytuacja wygląda tak jakby jakimś siłom zależało na doprowadzeniu niektórych narodów Europy do podobnego wzburzenia, do takiej determinacji jaka bywała już nieraz w dziejach świata z wiadomymi skutkami. Jednak tym razem prace te przebiegają z dużo większymi oporami.

Wiadomo (Nie tylko z książki wspomnianej na wstępie.), że wojna jest potrzebna, wręcz konieczna. Potrzebują jej koła finansowe i gospodarcze dla rozlicznych powodów i korzyści. Ciągle jednak brak ludzi, którzy chcieliby się nią zająć z „należytą starannością”, żeby nie powiedzieć pasją. Myślę, mam nadzieję, że jest to trwały skutek zbawiennego – jak się okazuje – wpływu na świadomość ludności, internetu. Mieszkańcy globalnej wioski dzięki tej sieci zmądrzeli na tyle, iż rozumieją bezsens walki zbrojnej pomiędzy państwami. Widzą, że wojna nie jest w ich interesie. Co zrobią w tej sytuacji „oni”? Zobaczymy, ale musimy pamiętać, że cokolwiek się stanie, to oni chcą tej wojny, a nie my. Ta wojna, jeżeli nawet wybuchnie, nie będzie nasza tylko „ich”.

Jedna myśl nt. „Wojna o wojnę?

  1. R

    “Nie jest przecież ŁATWO doprowadzić ludność jakiegoś kraju do takiego stanu umysłowego, aby zdecydowała się ona wysłać swoich obywateli na tereny innego państwa z tak niebezpieczną misją jak agresja.”

    JEST TO BARDZO ŁATWE;
    Wydaje się rozkaz, wojsko leci do Iraku,
    wydaje się nowy rozkaz, wojsko leci do Afganistanu, itd.

    To nie ludność decyduje.

    Odpowiedz

Odpowiedz na „RAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *