Wygraj w polu…

za:   http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=3323

michalkiewicz

Stanisław Michalkiewicz

… A wygrasz i w sądzie” – twierdził Klucznik Gerwazy. Zakończyły się drugie rozmowy w Mińsku, poświęcone położeniu kresu konfliktowi na Ukrainie. Końcowe ustalenia pokazują, że trudno mówić o trwałym rozwiązaniu. Wszystkim uczestnikom rozmów chodziło raczej o zyskanie na czasie. Niemcy i Francja próbują zyskać na czasie, by pod byle pretekstem zablokować amerykańską groźbę rozpoczęcia dostaw broni na Ukrainę – co musiałoby doprowadzić do zaostrzenia konfliktu, a nawet – do rozszerzenia wojny na kraje sąsiednie, zwłaszcza gdyby Stany Zjednoczone nie dostarczały Ukrainie broni bezpośrednio, tylko za pośrednictwem dywersantów, na przykład Polski. Polska bowiem jeszcze z dawnych czasów posiada uzbrojenie takie samo, z jakiego korzysta wojsko ukraińskie, więc od tej strony nie byłoby żadnego problemu, podobnie jak nie byłoby żadnego problemu z płatnościami ze strony ukraińskiej, a ściślej – z brakiem tych płatności.

Wystarczyłoby, żeby CIA znowu przekazała starym kiejkutom jakiś napiwek, tak samo, jak przekazała za wysłanie naszej niezwyciężonej armii na „misję pokojową” do Iraku (swoich agentów wpływu wynagradzała poprzez NUR Corporation, z którą na terenie tubylczym kolaborowała zbrojeniowa firemka Ostrowski Arms), czy za stanie na świecy i usługi kuplerskie przy tajnych więzieniach.

Oczywiście taka perspektywa oznaczałaby dla Niemiec i Francji całkowitą katastrofę doktryny „europeizacji Europy”, polegającej wszak na cierpliwym i systematycznym wypychaniu Ameryki z polityki europejskiej. Rozpoczynając dostawy broni na Ukrainę Ameryka nie tylko powracałaby do europejskiej polityki, ale w dodatku w formie wojny z Rosją „do ostatniego Ukraińca”. Bo chociaż wszystko obraca się wokół „zwycięstwa demokracji na Ukrainie”, polegającego na rozstawieniu demokratycznego parawanu, za którym Ukrainą rządzi dyrektoriat nawróconych na demokrację oligarchów, to przecież nie chodzi o Ukrainę, tylko o wykorzystanie, póki jeszcze można, amerykańskiej przewagi do wciągnięcia potencjalnych konkurentów w konflikt, który nie tylko zaabsorbuje ich na cale lata, ale doprowadzi do wycieńczenia, a może nawet – dewastacji.

W USA nikt chyba nie zapomniał pogróżek Jakuba Delorsa, który otwartym tekstem oznajmiał, że celem Unii Europejskiej jest wypowiedzenie ekonomicznej wojny Stanom Zjednoczonym. Wtedy brzmiało to fantastycznie, ale dzisiaj wygląda to inaczej, zwłaszcza po utworzeniu w kwietniu 2011 roku BRICS (Brazylia, Rosja, Indie, Chiny i RPA), którego nieukrywanym celem jest zdetronizowanie dolara z funkcji waluty światowej. Jak pamiętamy, straszliwego Saddama Husejna zgubiły odgrażania się, że w transakcjach eksportu ropy odstąpi od dolara na rzecz innych walut. Takiej zbrodni nikt nie mógł tolerować, więc nic dziwnego, że złowrogi Saddam został schwytany i powieszony. Cóż dopiero, gdy takie same zamiary ogłasza BRICS, skupiający kraje o sporym potencjale ekonomicznym i militarnym? Periculum in mora, toteż co to komu szkodzi rozpocząć walkę o pokój i demokracje na Ukrainie? Najwyraźniej Nasza Złota Pani i francuski prezydent Franciszek Hollande zrozumieli, że to już nie są żarty i – jak to się mówi – „rzucili na szalę cały swój autorytet”, żeby przynajmniej zyskać na czasie, kiedy będzie można obmyślić jakieś skuteczniejsze remedium. Prezydentowi Obamie nie będzie zręcznie rozpoczynać dostawy broni na Ukrainę akurat w momencie, gdy Naszej Złotej Pani udało się „powstrzymać rozlew krwi”.

Na czasie chciał zyskać również zimny rosyjski czekista Putin, bo ukraiński prezydent Poroszenko został zmłotowany przez Niemcy i Francję do uznania rozbioru Ukrainy de facto. Jakże bowiem inaczej interpretować buńczuczne zapewnienia o „poszanowaniu integralności i suwerenności Ukrainy” z jednoczesnym zmuszeniem Kijowa do zmiany konstytucji, wycofania ciężkiej artylerii z własnego niby terytorium i wycofania wojsk w celu stworzenia „strefy buforowej”? Przecież ta „strefa buforowa” ma chronić separatystów przed zaskoczeniem ze strony ukraińskiej, więc nie ulega wątpliwości, że Kijów na terenie wschodnich obwodów nie będzie miał nic do gadania. Noworosja została uznana wprawdzie nie de iure, ale z pewnością de facto. Kijów ma tylko zgodzić się tam na wybory, których wynik można przewidzieć już teraz no i póki co – finansować tamtejszych mieszkańców. Pewnie w tym celu Fundusz Walutowy obiecał skredytować ukraiński rząd na 17,5 mld dolarów, żeby się „reformował”.

Oooo, to na pewno! Kto by nie chciał się „reformować”, zwłaszcza gdy taki jest warunek łapówki za uznanie rozbioru państwa? A oligarchom to się te miliardy nie przydadzą? Przecież taki Igor Kołomyjski, któremu premier Arszenik Jaceniuk wypuścił w arendę Dniepropietrowsk, nie będzie do tego całego Dniepropietrowska dokładał, a wiadomo, że na wyekwipowanie i wynagrodzenia dla ochotniczych batalionów musiał trochę wydać. Wreszcie kijowski triumwirat w osobach prezydenta Poroszenki, premiera Arszenika Jaceniuka i Aleksandra Turczynowa też próbuje zyskać na czasie, żeby odsunąć nieprzyjemny moment, w którym ktoś postawi pytanie, kto jest odpowiedzialny za rozbiór państwa i nieubłaganym palcem zechce wskazać winowajców. Wobec takiej perspektywy kontynuowanie wojny, w dodatku – jakże by inaczej! – wojny sprawiedliwej, jest jakimś wyjściem, nawet gdyby z Ukrainy pozostały ruiny i zgliszcza. W końcu należąca do prezydenta Poroszenki firma cukiernicza Roszen ma swoje fabryki w Rosji, np. w Lipiecku, na Litwie, Węgrzech, w Kazachstanie, a nawet w Chinach.

Kompromis osiągnięty w Mińsku, w siedzibie znienawidzonego Łukaszenki, strasznie skonfundował warszawskich mężyków stanu, którzy nie tylko zostali wypchnięci przez starszych i mądrzejszych już nawet nie do sieni, tylko na podwórze, razem z „prezydentem Europy” Donaldem Tuskiem i brukselską ministrową spraw zagranicznych, włoską komunistką Fryderyką Mogherini. Jeszcze raz okazało się, że ta cała Unia Europejska to tylko taka kosztowna dekoracja, za którą po staremu europejskie państwa poważne politykują między sobą.

Ale jakże ma być inaczej, kiedy oto właśnie w sposób spektakularny potwierdza się moja ulubiona teoria spiskowa, według której punkt ciężkości władzy, jak w roku 1980 przesunął się w stronę bezpieki, tak już tam pozostał aż do dnia dzisiejszego? Oto w Jastrzębskiej Spółce Węglowej od 28 stycznia trwa strajk, którego przyczyną był i jest prezes Jarosław Zagórowski. Prezesem JSW został jeszcze za rządów Prawa i Sprawiedliwości, formalnie najpierw z protekcji Pawła Poncyliusza, a potem już samego Waldemara Pawlaka. Formalnie, bo dzisiaj o Pawle Poncyliuszu mało kto pamięta, Waldemar Pawlak też jakby zszedł na drugi plan – a za prezesem Zagórowskim staje murem całe państwo, które zgodnie z moją ulubioną teorią spiskową, okupowane jest przez bezpieczniackie watahy. Gdyby spółka generowała zyski dla państwa, byłoby to może bardziej zrozumiałe, ale JSW, podobnie jak inne spółki Skarbu Państwa, jechała na stratach.

Główną przyczynę tego stanu rzeczy niezależne media głównego nurtu, podobnie jak Umiłowani Przywódcy, starannie omijają, półgębkiem wskazując najwyżej na przywileje placowe górników – ale w takiej prywatnej kopalni Silesia status płacowy górników nie odbiega specjalnie od statusu placowego w spółkach państwowych – a kopalnia Silesia jest rentowna. Przyczyna zatem musi tkwić gdzie indziej – mianowicie w haraczach, jakimi spółki Skarbu Państwa są obciążone na rzecz bezpieczniackich watah. W ten m.in. sposób bezpieka doi Rzeczpospolitą, ciągnąc zyski z okupacji kraju. To jest przyczyna, dla której nikt nie ośmiela się o tym powiedzieć i to jest zarazem przyczyna, dla której całe państwo, zarówno pan prezydent Komorowski, pani premierzyca Kopacz, jak i dygnitarze drobniejszego płazu z Ministerstwa Skarbu Państwa, za pana prezesa Zagórowskiego daliby się pokrajać i posiekać. Taki widać jest rozkaz.

Żeby było śmieszniej, w sukurs panu prezesowi Zagórowskiemu przyszły nawet niezawisłe sądy – ale jak jest rozkaz powszechnej mobilizacji, to nie ma to-tamto. Więc niezawisły sąd w Gliwicach na polecenie Jastrzębskiej Spółki Węglowej uznał strajk w należących do niej kopalniach za nielegalny i go zakazał. Wyobrażam sobie, jakie wrażenie zrobi ten sądowy zakaz na strajkujących górnikach – ale chyba nie powtórzy się reakcja górników z Kalifornii na wyrok tamtejszego niezawisłego sądu, który 15 marca 1855 roku potwierdził Johnowi Sutterowi prawa do terenów wcześniej zajętych przez poszukiwaczy złota. Na wieść o tym wyroku uzbrojony tłum górników podpłynął pod gmach sądu i spalił go wraz ze wszystkimi dokumentami, a następnie rozbiegł się po mieście w poszukiwaniu sędziów, żeby ich powiesić. Inni konno pomknęli do wiejskiej posiadłości Suttera, dynamitem powysadzali budynki, pościnali drzewa wystrzelali inwentarz, pozrywali mosty oraz powysadzali groble i śluzy. Ich zemsta ścigała też rodzinę Suttera; jednego syna mu zabili, drugi, by ujść zemsty, popełnił samobójstwo, trzeciego złapali, gdy w przebraniu próbował wejść na statek odpływający do Europy. Zrzucono go do wody i dopilnowano, by się utopił. Córkę Suttera poddano zbiorowemu gwałtowi, wskutek czego dostała pomieszania zmysłów. Samemu Sutterowi udało się przedostać do Waszyngtonu, gdzie bezskutecznie kołatał do różnych dygnitarzy, którzy jednak nie ośmielili się podważyć „sądu zagniewanego ludu” – jak takie rzeczy nazywał Józef Stalin – aż w 1880 roku umarł jako łachmaniarz, pośmiewisko uliczników.

Stanisław Michalkiewicz

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *