Wielki Przekręt małego cwaniaczka. Uszczęśliwiony Lolo Pindolo.

za:  http://dakowski.pl//index.php?option=com_content&task=view&id=14553&Itemid=119

(opowieść wigilijna wg. jazgdyni)

jazgdyni – 23 Grudnia, 2014

Po odejściu od świątecznego stołu z pełnią satysfakcji i pełnym brzuchem, proszę sobie przeczytać o przekrętach na nieco większą skalę i dlaczego Sławku Nowaku leje krokodyle łzy, a w domowym zaciszu zaciera łapki z błogą radością.

 

Wielkie kontrakty, sprzedaże i zakupy zazwyczaj obciążone są niesamowitą korupcją. I zazwyczaj mało można udowodnić, bo techniki łapówkarskie rozwinęły się nad wyraz. Kiedyś byłem małym, młodym szczunem w przebogatej i dobrze się mającej firmie. I brałem udział w pertraktacjach zakupowych. Na świecie właśnie następowała rewolucja komunikacyjna i firma właśnie zdecydowała się i dostała od władz i partii, bo była to jeszcze solidna komuna, zgodę na taki milionowy zakup sprzętu. Jeden zestaw kosztował od 25 do 40 tysięcy dolarów, a my mieliśmy kupić ponad setkę urządzeń na przestrzeni najbliższych lat. Nasz zespół do spraw zakupu, typowy, wręcz klasyczny dla tamtych czasów, składał się z czterech osób: mojego szefa, dobrego człowieka, lecz kompletnej nogi w dziedzinie nowoczesnych technik i urządzeń, towarzysza z partii, który czuwał, żeby wszystko było po linii, pułkownika z naszego działu wojskowego, czyli tak zwanych służb, którymi była przesiąknięta nasza firma, oraz mojej skromnej osoby, gościa od czarnej roboty, czyli analizy techniczno – ekonomicznej całego zakupu. Przez długie dni ryłem po nocach, przeglądałem prospekty, prowadziłem korespondencje, aby w miarę rzetelnie zaproponować wybór kontrahenta.

Rozpoczęła się seria spotkań i kolejnych narad. Przedstawiciele kolejnych firm składali propozycje i odbywały się prawdziwe targi. Dla mnie to nie było łatwe. Bo byłem młodym i naiwnym głupkiem. Jeszcze nie zepsutym i nie wtajemniczonym. A naprzeciw nas były międzynarodowe wygi od pertraktacji, handlu i jak się okazało, również korupcji. Po kilku tygodniach pertraktacji transakcja powoli zaczęła się finalizować. W sobotni wieczór zasłużenie odpoczywałem z małżonką w domu, w klasycznym M4, w odległej dzielnicy miasta. Naprawdę późnym wieczorem ktoś zadzwonił do drzwi. Otworzyłem. W progu stał gość, którego natychmiast rozpoznałem, jako głównego uczestnika pertraktacji ze strony poważnej, zachodniej firmy. Uśmiechał się promieniście, a w dłoniach ściskał wiązankę róż i kosz prezentów.

Śpiewnym głosem swojego narodu wytrajkotał po angielsku, że strasznie przeprasza za tak późne najście, ale ma zaszczyt zaprosić nas na kolację do najlepszego lokalu w Trójmieście, gdzie czeka już zarezerwowany stolik. Gdy skończył i uśmiechnięty czekał na odpowiedź, w głowie włączył mi się komputer, który dopiero zostanie wynaleziony za kilkadziesiąt lat. Pytania: – jak on mnie znalazł na tym zadupiu? Skąd wiedział, że mam żonę? Skąd wiedział, że akurat jesteśmy w domu? A poza tym, dlaczego tak świetny wywiadowca nie wie, że wszystkie dobre knajpy są pod stałą obserwacją służb i sprawozdanie z naszej kolacji już rano byłoby na odpowiednim biurku. I najważniejsze – jak to by się miało skończyć? Nie miałem najmniejszych wątpliwości, że facet chce mnie kupić, bo uznał, że mój głos może coś znaczyć przy zakupie sprzętu za parę milionów. Nie wiem dzisiaj, czy ze strachu, czy z naiwnej uczciwości, wykręciłem się od prywatnego spotkania. A w poniedziałek opowiedziałem wszystko szefowi. Tak oto kupiłem sobie spokój za niezła sumkę, licząc te minimalne pięć procent od wartości transakcji, co od miliona dolarów daje dobre pięćdziesiąt tysięcy.

Głupi dureń i święty Jasiu mogłem sobie powiedzieć, gdy w 1990 roku wróciłem ze Stanów Zjednoczonych. Bo inni nie mieli skrupułów w stosunku do 5% od transakcji (a najlepsi, ci ważni, to i podobno 10% wyciągają). Gdy w 1985 rozstawałem się z Polskimi Liniami Oceanicznymi (PLO) i ruszyłem na podbój świata, to moja stara firma miała 174 świetnych statków, o średnim wieku sześć lat. Takie nowoczesne jednostki typu ro-ro, con-ro, czy multiflex, chodziły na rynku wtórnym nawet po 20 milionów USD.

Gdy wróciłem do kraju we wspomnianym 1990, z przepięknej floty na światowym poziomie, dumy Gdyni, budzącej szacunek na całym świecie, pozostało zaledwie kilka statków. Jak można tak szybko sprzedać tyle statków? I po jaką cholerę niszczyć taki kapitał i takie kwitnące przedsiębiorstwo? Widocznie można, jeżeli potraktowało się to jako łup, który należy błyskawicznie spieniężyć. Nawet gdyby sprzedano te statki za złomową cenę 10 mln/statek, to mamy dobre półtora miliarda dolarów fajnej gotówki. A ci, co sprzedawali, drobne sto pięćdziesiąt milionów dolarów w kieszeni.

Gdzie jest ta cała forsa? I ta główna i ta kieszonkowa? Może pan Janusz Lewandowski coś by powiedział, bo on niewątpliwie przy tym siedział. Nielicha forsa znikła, a za to wokół Gdyni powstały luksusowe wille, a nawet całe osiedla (na przekład najbardziej luksusowe w Polsce Tesoro Ivory Residences, z rezydencjami 500 – 900 metrów kwadratowych (z działką średnio 6000 m2 za skromne 10 – 11 milionów PLN). Czy może nastał już koniec wielkich przekrętów i nagłych milionowych fortun? W żadnym wypadku. Tylko proceder ten jest staranniej zamaskowany.

**********

Mam bardzo dobrego przyjaciela. To Marius. Parszywie bogaty, ale nie żaden celebrycki milioner. Norweg, ze sporą domieszką krwi lapońskiej, o IQ w granicach 150, na stałe mieszkający w posiadłości w Tajlandii. Wspaniały człowiek… Mający tylko chyzia na punkcie anonimowości. To on pierwszy wprowadził mnie w tajemniczy, internetowy świat TORów i Onionów i nauczył, jak być niewidzialnym, nie tylko w internecie, ale w każdym środku komunikacji. Całe swoje dane i dokumenty trzymał na pendrivach, które dodatkowo miału zabezpieczenia autodestrukcyjne. A komputery i telefony komórkowe, czyste jak łza, zmieniał, jak rękawiczki, Marius miał lekkiego pierdolca na punkcie zabytkowych motocykli, ale najwięcej dowiedziałem się od niego na temat luksusowych zegarków.

Tylko, że w odróżnieniu od naszego sławnego Sławka Nowaka z Sopotu, nie lubił się on z nimi afiszować i obnosić. Na nadgarstku nosił przeciętnego Rolexa Oyster Prepetual GMT, za głupie dziesięć tysięcy dolarów. Sławku Nowaku nigdy by takiego chłamu nie założył. Zegarki Mariusowi zazwyczaj służyły do innych celów – do międzynarodowego transferu pieniędzy, bez śladu i zapachu.

Miał idealną sytuację. Tajlandia jest jednocześnie bogata i dosyć tania. Fajną rzeczą na przykład jest fakt używania również złota, jako środka płatniczego. A luksusowe zegarki są o wiele tańsze niż w Europie. Istnieje bardzo prężny i dynamiczny rynek luksusowych dóbr. W Polsce się dopiero zaczyna. Powiedzmy, że Marius chciał bez śladu, celników i banków przekazać do Norwegii 50 tysięcy dolarów (na granicy trzeba deklarować przewóz gotówki powyżej 10 tysięcy euro). Nawiązywał więc swoim ultra tajnym internetem kontakt z kupcem z Norwegii, gotowym kupić, powiedzmy, zegarek Jaeger-LeCoultre z kolekcji Master, z różowego złota, za okazyjną cenę właśnie 50 tyś. USD ( w Norwegii ok. 60 tyś USD). Marius nic nie zarabiał (no… może trochę) a pieniądze były bezpiecznie, cicho i bez śladu przekazane do Europy.

I tu, wobec tego, co już napisałem, przechodzimy, do naszego żigolo, o którym redaktor Mazurek pisze, że ma twarz jak stopa żelazka, do ex-ministra transportu Sławka Nowaka. A teraz rozważania hipotetyczne, aczkolwiek o wysokim współczynniku prawdopodobieństwa.

Czy zakup 20 składów, dosyć nędznych pociągów Pendolino, od znanego z korupcji i przekrętów koncernu Alstrom w mafijnych Włoszech, za kwotę około 400 milionów euro nie jest największym, polskim przekrętem stulecia? Jak już wiemy, kwota prowizji pod stołem może wynosić od 20 do 40 milionów euro. Zgódźmy się wspaniałomyślnie na trzydzieści milionów euro do zajumania i do podziału między polskich najważniejszych ludzi od decyzji zakupu.

A kto był najważniejszy? Oczywiście Sławomir Nowak, minister transportu. Jeżeli założymy, teoretycznie oczywiście, że w przekręcie brało dziesięć osób, to najważniejszy decydent może liczyć na skromne dziesięć milionów euro. Pewnie też trzeba było opłacić wyżej postawionych opiekunów. Dziesięć milionów euro, czyli dobrze ponad czterdzieści milionów złotych, to kwota, która ustawia człowieka na pokolenia i pozwala zrezygnować z życia publicznego, powiedzmy na dziesięć lat, aż sprawa przyschnie i pójdzie w zapomnienie.

No dobrze, ale co z tymi zegarkami, zapytacie. Moje przypuszczenie, że to po prostu pycha i głupota niezbyt rozgarniętego Sławomira. No więc dobrze… nasz niezbyt rozgarnięty prowodyr przekrętu, były minister, oczywiście czysto teoretycznie, wchodzi w posiadanie 10 milionów euro. Przecież nie przywiozą mu tego w torbach, albo walizkach, nawet poczty dyplomatycznej, bo jak wiemy ze sprawy tajnej sali tortur Kwacha i Millera w Kiejkutach, 15 milionów dolarów, to były dwie duże torby o wadze 70 kilo.

I co miałby nasz potencjalny Sławomir zrobić z tymi papierami? Wytapetować sypialnię? Nie, nie… przekręty na takie sumy załatwia się w całkiem inny, cywilizowany sposób. Zastosujemy offshore banking. Założymy panu S.N. konto na przykład na Karaibach – przesławne Kajmany, albo Mauritius, czy St. Lucia, czy nawet w Europie – Luksemburg, Liechtenstein, a nawet Cypr, tak ulubiony przez Rosjan. Oczywiście kontotypu “numbered bank account“, czyli bez nazwisk, adresu i tych wszystkich ceregieli z uwiarygodnieniem klienta. To nie są żadne cuda i cudeńka, to dosyć pospolite praktyki bankowe dla dobrych klientów.

Więc firma korumpująca urzędnika, a nawet ministra; na przykład dobrze wyćwiczona w takich praktykach Alstom, który ma w 14 krajach procesy o korupcję, zakłada takie fajne konto i czeka, czy klient spełni swoje obietnice. Spełnił. Pierwsze Pendolino docierają do Polski i rdzewieją na bocznicach. Wówczas następuje niewinne spotkanie towarzyskie, najlepiej poza Polską, gdzie ci wścibscy agenci kontrwywiadu, czy ABW nie będą podglądać, a kelnerzy podsłuchiwać.

Wręcza się wtedy informację do zapamiętania na temat banku i konta i wydruk do zniszczenia z wielomilionowym saldem, oraz najważniejsze – niewinnie wyglądającą kartę kredytową ogólnie popularnego banku i sieci kart. Nie taką wypasioną, jak złote i platynowe (opłata 500 zł rocznie w PEKAO sa), którymi lubią się tak chełpić nuworysze. Lecz znacznie cenniejszą, bo praktycznie bez limitu, aż do całej sumy.

Uszczęśliwiony Lolo Pindolo, ciągle w szoku i oszołomiony, zaraz na lotnisku w Zurychu, Frankfurcie, czy Amsterdamie, wpada w pułapkę luksusowych butików. No i przecież musi kartę wypróbować, a nie kupi sobie batona Mars. Teraz stać go na cokolwiek… A co?! Na przykład nikt się nie przyczepi do luksusowego zegarka na nadgarstku, bo jak to wykazałem, żadni celnicy w Europie, jak nie mają cynku, nie zwracają na to uwagi. Więc nasz nowy milioner Lolo Pindolo, kupuje po raz pierwszy, sam za swoje, taką zabawkę, że tym pętakom, Schetynie i Hail Hitla –Protasiewiczowi, gały na wierzch wyjdą.

Sądy nasze są nierozgarnięte w sprawie cen towarów luksusowych. Wszystkie trzy zegarki, które osobiście zaobserwowałem na ręku pana Nowaka, grubo przekraczają 50 tysięcy złotych. Każdy! Ja widziałem trzy, sąd dopatrzył się tylko jednego, który bidula sędzina wyceniła na siedemnaście tysięcy i zohydzona taką rozpustą dowaliła dwadzieścia tysięcy kary. Jak teoretycznie Sławku musiał się śmiać po wyjściu z sądu. Żona, przyjaciel i mamusia uciułali i porozbijali skarbonki, żeby ukochanemu mężowi i synkowi kupić wymarzony zegareczek. No rany… niezła i bezczelna legenda do tego całego przekrętu. Nie mam tylko pewności, czy ta humorystyczna rozprawa to rzeczywiście efekt głupoty i próżności Lola, oraz wścibstwa dziennikarzy naprowadzonych na cel na przykład przez wrednych zawistników, co to się coś domyślają, a nie dostali swojej działki.

Czy też sprytna zasłona maskująca, żeby malutkim przestępstwem biurokratycznym, ukryć duży przekręt. Teraz tylko wystarczy cierpliwie czekać, aż wszystko przyschnie. Tak, jak kontrahenci szkolili i doradzali, nie szaleć i od czasu, do czasu, wyjeżdżać, choćby do Berlina (5 godzin lekkim truchtem samochodem z Sopotu), albo lotem do Kopenhagi (45 minut) i zrobić odpowiednie zakupy i uzupełnić kasę na wydatki bieżące. W takim na przykład Frankfurcie, to nawet nie potrzeba wychodzić z lotniska, bo są specjalne bankomaty, gdzie można sobie kupić tyle sztabek złota ile się chce, a potem dobrze sprzedać w kraju. Najważniejsze dla Lola teraz, to tylko spokój i cierpliwość. A Donald publicznie oświadczył, że nigdy go nie opuści.

Gdy w Wielkiej Brytanii w 1963 roku piętnastu oprychów dokonało napadu stulecia (Great Train Robbery), kradnąc na dzisiejsze około 40 milionów funtów, to cały świat się fascynował i przyglądał z wypiekami na twarzy. Ale to było pięćdziesiąt lat temu i ludzie w swojej masie byli chyba uczciwsi i o wyższym morale. Tymczasem upadł komunizm i żelazna kurtyna i wszystkie światowe sępy i hieny, łącznie z lokalnymi “oligarchami”, którzy spadli z nieba, rzucili się do bezczelnych grabieży wynędzniałych krajów.

Miliardowe sumy majątków narodowych stały się łupem zbrodniarzy, zazwyczaj powszechnie szanowanych “obywateli”. Czymżesz przy tym jest głupie 10 milionów euro, które teoretycznie mógł zajumać nasz słodki Lolo Pindolo? Świat już zdążył się przyzwyczaić do znacznie poważniejszych przekrętów. Choć nie do końca… Unia Europejska musiała coś wywąchać, wściekła i oburzona, że jej działka nie skapnęła i zapowiedziała wycofanie 14 milionów euro pomocy dla polskich kolei. Na pochyłe drzewo wszystkie kozy skaczą…

**********

W to najradośniejsze ze Świąt, przy wigilijnym stole, nie zapomnijmy o tych nieszczęśnikach, którzy spokojnie nie mogą wydawać ciężko zarobionych pieniędzy; muszą je ukrywać i nie mogą się cieszyć Świętami, tak jak my.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *