Na kandydackim szlaku

„Kandydatką” jaką kiedyś znałem, niestety tylko ze słyszenia, był rejs na legendarnym Darze Pomorza w czasie którego chłopcy zainteresowani studiami w Wyższej Szkole Morskiej, po zaliczeniu egzaminów teoretycznych mogli się przekonać, czy rzeczywiście życie marynarza to jest to, czego chcieliby na całe życie. Już same opowieści o tym rejsie niejednego skłoniły do zmiany planów. Podobnie może być z kandydowaniem na stanowiska i funkcje w „organach samorządowych”.

Jak się dowiedziałem, skoro kandyduję do Sejmiku Wojewódzkiego z okręgu numer 1, to mogą na mnie oddać głos mieszkańcy miasta Opola oraz powiatu opolskiego. Postanowiłem połączyć przyjemne z pożytecznym i odwiedzić wszystkie gminy tego powiatu rozklejając plakaty, rozdając ulotki i w razie potrzeby/możliwości rozmawiając z potencjalnymi wyborcami. Powinno się to udać w ciągu dwóch tygodni.

Jeśli chodzi o plakaty w samym Opolu, to bardzo „podoba” mi się inicjatywa urzędu miasta, by na prawie każdej najcieńszej nawet latarni nakleić karteczkę z zakazem plakatowania oraz informacją z jakich to paragrafów ścigani będą łamiący ten zakaz. Miasto nasze zyskało w ten sposób wiele niepowtarzalnego uroku.

Każdy kto usiłował przykleić gdziekolwiek jakiekolwiek zawiadomienie, począwszy od poszukiwania zaginionego pieska, poprzez klepsydrę, aż do zawiadomienia o spotkaniu Wszechnicy Solidarności, zna ten ból.
NIE WOLNO!!! – TRZEBA ZAPŁACIĆ!!! Tylko ile?
Raz nawet zdecydowaliśmy się zapłacić. Zdumienie! Druk pięknych plakatów kosztował znacznie mniej niż prawo do ich wyeksponowania na legalnych słupach ogłoszeniowych. W dodatku musieliśmy przykleić je sami, bo firma robi to tylko raz w tygodniu, a termin był krótki.
Skutkiem takiego Układu (nie wiem kogo z kim, ale inne słowo mi na myśl nie przychodzi) jest to, że w wielu punktach naszego miasta wiszą rozmaite rzeczy przyklejone przez tych, których po prostu nie stać, a muszą.
Kiedy ostatnio poruszyłem ten temat w rozmowie z urzędnikiem ratusza proponując ustawienie przez miasto darmowych słupów, by dać odetchnąć zarówno tym, którzy „muszą, a ich nie stać”, jak i tym, którzy patrzeć już na ten wszechogarniający śmietnik nie mogą, usłyszałem, że miasta nie stać na taką inwestycję.
To przykre, że żyjemy w tak biednym mieście. Ale wydaje mi się panie Grzegorzu, że druk i rozklejenie tych informacji o zakazie i karach, kosztowały niewiele mniej niż kosztowałoby postawienie darmowych słupów ogłoszeniowych. A w dodatku byłoby to rzeczywiste rozwiązanie problemu, a nie pozorne.