Aleksander Ścios – człowiek prawdy i walki

za:   http://coryllus.salon24.pl/613839,aleksander-scios-czlowiek-prawdy-i-walki

Nie mogłem dziś z rana dokończyć tekstu i Aleksandrze Ściosie, ponieważ wyłączono nam prąd na cały dzień. Okazało się jednak, że mam akumulator, który ratuje nas w różnych sytuacjach, do niego podłączona jest przetwornica i właśnie dzięki niej mogę teraz pisać ten tekst.

Aleksandrowi Ściosowi poświęciłem może dwa, a może trzy teksty, przez cały czas trwania mojej blogerskiej aktywności. Były to tekst raczej niepochlebne. Wszystko przez to, że polityka publicystyczna, którą Aleksander Ścios uprawia jest w całości zaprzeczeniem postulatów jakie ja stawiam, postulatów dotyczących jawności i oraz dystrybucji treści. No i jeszcze z jednego powodu pan Ścios mi się nie spodobał, kiedy Toyah wygrał konkurs na blog roku w 2009, Ścios uznał i dał temu wyraz w liście do Toyaha, że powinien on oddać laptop, który dostał w nagrodę, bo przyjęcie go nie licuje z honorem niezależnego blogera. Lub z czymś podobnym, już nie pamiętam z czym. Myśmy się wtedy najeżyli, Toyah komputer wziął, a następnie sprzedał go mi i ja na nim do dziś pracuję. Ścios zaś, po którejś kolejnej salonowej rewolucji zniknął i poszedł na tak zwane „swoje”. Nie dawno zaś napisał tekst o mediach zwanych „niezależnymi” i o „naszych” dziennikarzach, którym zarzuca, podkreślając konsekwencję z jaką czynił to od lat, że są jedynie pudłem rezonansowym systemu. Ja Ściosa nie czytam, bo uważam go za postać nieautentyczną, ale dziś ktoś mi ten tekst z rana podesłał. Przeczytałem go i zabrałem się za polemikę, ale zgasło światło. I nadal go nie ma. Jest za to problem, moim zdaniem poważny. Problem niezależnego blogera Ściosa, który od 6 czy 7 lat pisze pod pseudonimem przekonując tym samym wszystkich nas, że jeśli ktoś czyni inaczej to zdrajca lub idiota narażający się niepotrzebnie na szykany systemu. No więc rzeczywistość nie wygląda tak jak się wydaje Aleksandrowi Ściosowi, wygląda inaczej i ja ją opiszę za chwilę, ale na razie pozostańmy przy nim samym – przy największej legendzie polskiej blogosfery.

Aleksander Ścios jest autorem kilku książek z brzydkimi i pretensjonalnymi okładkami, książek, które szalenie się podobały w czasach przed i tuż po smoleńskich, ale dziś straciły właściwie wszystko. Nikt ich nie czyta i nikt ich nie chce. Nie ma ich w żadnej księgarni i nie ma mowy, by się tam znalazły. Przez pewien czas publikacje najbardziej niezależnego blogera Polski dystrybuowało wydawnictwo Bauer, ale zdaje się, że już przestało. Ponieważ ja jestem wyczulony na kwestie dystrybucji i kiedy widzę, że się o nią nie dba od razu mam różne podejrzenia i przeczucia. Miałem je także i tym razem. Słaba i zaniedbana dystrybucja oznacza, że autor utrzymywany jest z innych niż sprzedaż źródeł, dystrybucja poprzez tak zwane kanały oficjalne czyli przez duże sieci oznacza, że ktoś za tę dystrybucję zapłacił. Wydawcą książek Ściosa jest, o ile pamiętam sam Ścios, no więc on sam musiał zapłacić Bauerowi za sprzedaż lub też ktoś się do tego dołożył. Byłoby miło, gdyby najbardziej niezależny bloger w Polsce wyjaśnił kiedyś jak to było z tą dystrybucją. Oczywiście wtedy kiedy już się ujawni i kiedy system po tym ujawnieniu wypuści go z więzienia. Jednym słowem w czasach gdy wolność zwycięży. Liczę na to bardzo.

Aleksander Ścios zarzucając mediom prawicowym wtórną do mainstreamu rolę, powtarza argumenty Toyaha i moje, które tu tłuczemy niczym kamienie na polu, od lat kilku. Ścios przestał tropić esbeckie spiski, bo się temat wypsztykał i za tropienie ich zabrał się po prostu mainstream, szuka więc jakiegoś miejsca, gdzie mógłby się realizować. No i znalazł – „naszych”.

Jaką siłę reprezentuje Aleksander Ścios, że zabiera się za krytykę mediów? Drugą jeśli chodzi o znaczenie teoretyczne w państwach poważnych i działających sprawnie – uniwersytet. Ścios, podobnie jak FYM jest człowiekiem akademii i reprezentuje siły czynne w tamtejszych kuluarach. Krytyka mediów przychodzi mu łatwo, bo to media sprowadziły uniwersytet do parteru, to media doprowadziły do tego, że akademia, by żyć i działać musi zatrudniać emerytowanych funkcjonariuszy i szkolić kadry dla służb, tracąc całkowicie kontakt ze swoją pierwotną funkcją. Media bowiem tę funkcję zawłaszczyły. Uniwersytet jednak nie umarł, żyje nadal i próbuje się jakoś odnaleźć w nowych czasach. Sposobów na to jest kilka, jeden z nich reprezentują ludzie tacy jak Andrzej Friszke na przykład, a drugi ludzie tacy jak Ścios. On przekonuje nas, że rzeczywistość nasza jest opresją nie gorszą niż PRL, to nie jest prawda. Metody są inne i cele opresji wobec obywateli są inne. Ścios może oczywiście do woli przekonywać nas, że jego pisma przeciwko SB i nowym służbom są istotne, ważne i groźne dla niego samego, a on publikuje je z narażeniem życia. Tyle, że my wiemy, że to brednie. Gdyby było inaczej nie kolportowałby ich Bauer. Ścios próbuje wykonać kontrę w stosunku do mediów i wejść na teren publicystyki pop, bo tym są właśnie jego rewelacje – pop kulturą, taką samą jak wszystkie szpiegowsko-esbeckie historie. Przykrywa tę swoją intencję pan Ścios uporczywą anonimowością, która w świecie dzisiejszym jest już tylko komiczna. No, a teraz jeszcze włazi na nasz teren i zaczyna tu odgrywać szamana, który widział wcześniej i wiedział wcześniej, ale nic nie mówił, bo nie czas był na to….
Postawa Ściosa świadczy o tym, że miejsca jest coraz mniej, że wszystkie tajemnice zostały odkryte, a wąskie uniwersyteckie specjalizacje nie pozwalają ludziom pokroju Ściosa pisać o niczym ponadto co wykładają na uczelni. Gdyby spróbowali okazałoby się, że ich anonimowość nie jest wcale tak anonimowa, a koledzy specjaliści wyśmialiby ich głośno wymieniając z nazwiska. Cóż więc zostało Ściosowi? Pisanie o mediach, przestrzeganie przed ich nieautentycznością, tak jakby ktokolwiek jeszcze wierzył w ich autentyczność. Od odkrywania zagadek najnowszej historii jest Wojciech Sumliński i on występuje pod własnym nazwiskiem, płaci za to jakąś cenę, ale nie ma w nim strachu. A Ścios co? Kogo on dziś może przekonać do swoich rewelacji i kogo zainteresować. Nie wiem jak tam z publicznością pod blogiem pana Aleksandra, ale myślę, że słabo. Życzę mu jednak jak najlepiej, niech mu się darzy.

Powróćmy jednak do tematów ważnych. Mamy oto dwie dominujące siły wypełniające obszar zwany publicystyką: media i akademię. To między nimi toczy się prawdziwa walka i to one pożerają się nawzajem. Żadna współpraca pomiędzy tymi bytami nie jest możliwa, choćby nie wiem ile stanowisk red.nacza piastował Jan Żaryn. To się wszystko skończy źle. Zarówno w mediach, jak i w akademii znajdują się ludzie tego samego pokroju duchowego – nieudacznicy. Oni właśnie firmują wszystkie działania macierzystych struktur, a dzieje się tak ponieważ i media i uniwersytet są po części wydrążone od wewnątrz i służą tak zwanym siłom innym. I swoi i obcy traktują je jako tubę propagandową, przez którą można nadawać ważne dla Polaków i mącące im w głowach komunikaty. Czy ratunkiem przed takim atakiem jest sposób stosowany przez Aleksandra Ściosa? Czy wszyscy mamy się zamknąć w kiblu i ogłosić niepodległość? Oczywiście, że nie. Trzeba robić wszystko jawnie, a nie dość, że jawnie, to jeszcze skutecznie. Ścios zaś zachęca nas do montowania konspiracji. Wcześniej zajmował się zawłaszczaniem i paleniem tematów, które potem próbował sprzedawać przez niemiecką sieć wysyłkową, a dziś rozpoczyna niemrawe polemiki, dawno temu rozebrane na czynniki pierwsze i ciut już nudnawe. Ścios próbuje ujmować ludzi swoją fikcyjną powagą, sugerując, że jest nie wiadomo kim, kimś co najmniej tak ważnym jak premier rządu na wychodźctwie a albo sam generał Anders. Kim jest w rzeczywistości nie wiemy i to moim decyduje o ocenie na jaką zasłużył Nie ma czegoś takiego jak anonimowa walka z systemem. Jeśli ktoś ją uprawia to znaczy, że jest tego systemu integralną częścią.

Teraz kolej na rzecz niesłychanie istotną, czyli na sposób komunikowania się z odbiorcami. Żeby miał on choć pozory autentyczności i dawał wrażenie wspólnych celów oraz wspólnoty celów nadawcy i odbiorców trzeba posługiwać się powszechnie ważnymi kodami. To jest właśnie clou, gwóźdź do trumny polskiej publicystyki. Świadomość bowiem, że polska historia i literatura są zakłamane do cna jest powszechna. Nie sposób jednak budować porozumień nie posługując się przykładami z owej zakłamanej historii i zakłamanej literatury. I żadne demaskacje tu nie pomagają. I tak Ścios posługuje się przykładami z Tyrmanda. To nie jest niby nic złego, bo można przecież wypreparować dowolny fragment każdego dzieła i zinterpretować go po swojemu, nadając mu znaczenia inne niż to zamierzył autor…można? No właśnie ja się nad tym intensywnie zastanawiam i dochodzę do wniosku, że nie można. Nie można powoływać się na autora, który w latach pięćdziesiątych sprzedawał swoje książki na Ukrainie, gdzie wydane były one dwukrotnie w olbrzymich nakładach – 100 i 65 tysięcy egzemplarzy. Nie można przypisywać mu szczerych intencji i cieszyć się z jego bezkompromisowej postawy, bo jest ona dęta. Podobnie jest z innymi. I tu tkwi błąd i problem najpoważniejszy – nie mamy dobrych wytrychów, żeby otworzyć sezam, przed którym stoimy i nie mamy dobrych zaklęć. Od tego musimy zacząć, a nie od ukrywania się pod pseudonimami i wtórnej krytyki ludzi produkujących słabe i nieważne tuż po wytworzeniu memy. Nowa, dobra komunikacja to jest wyzwanie dla publicysty. Nie demaskacje, które są nieważne zaraz po ujawnieniu, nie ciekawostki historyczne dla idiotów i nie tania nostalgia. Nowe kody i nowa ikonografia. Do tego dążymy. Pana Ściosa zaś pozostawiamy na boku wraz z jego dystrybucyjnymi problemami i uniwersytecką pensją. Cześć i czołem…Oto link do tekstu Ściosa

http://kmn.info.pl/?p=22042