Afera informatyczna

Dla mnie osobiście wszystko to co się dzieje z informatyką w naszym kraju od dawna zakrawa na aferę. Ale to, że panowie prokuratorzy jeździli w tej sprawie aż za ocean, to już afera do kwadratu. Tu na miejscu można sprawdzić kto podjął takie czy inne absurdalnie szkodliwe i nieodpowiedzialne decyzje. Na dokumentach są przecież podpisy. I nie trzeba szukać po świecie kogoś kto dał mu za to łapówkę, tylko normalnie ukarać za sabotaż. Tak jak się karze inżyniera, któremu się most zawalił, bo go specjalnie źle skonstruował. Polscy młodociani programiści wygrywają światowe konkursy. Nasi profesorowie nie mogą być więc gorsi od średniej światowej. Czy tak trudno znaleźć biegłego, który powie sądowi jak należy ocenić decyzje w tych sprawach? Czy to były tylko pomyłki czy sabotaż?
Zapewne na stanowiskach decydentów w dziedzinie krajowych zakupów są koledzy tych, co to laury po świecie zdobywają. Tym jednak różniący się od tych pierwszych, że z powodu rodzinnych czy partyjnych koneksji nie musieli się za bardzo do nauki przykładać. Mogą więc oni, pomimo posiadania stosownych dyplomów, nie mieć zbyt wielkiego pojęcia o tym, o czym mieć powinni głęboką wiedzę, ale jedno wiedzieć powinni. To mianowicie, kto z byłych kolegów jest naprawdę dobry w swoim fachu, posiada wiedzę głęboką, szeroką i rzetelną. I powinni mieć na tyle rozsądku, aby jednego czy drugiego z byłych kolegów zapytać czasem o to, czy o tamto.
Okazuje się, że nawet tyle im się nie chciało, albo nawet tyle nie chcieli zrobić. Nie potrafię zrozumieć kogoś, kto po wzięciu łapówki nie przypilnuje nawet, żeby zakupiony program w ogóle działał. Z kas państwowych idą na zakupy dziesiątki milionów, do prywatnych kieszeni z tytułu łapówek (prowizji?) idą miliony, ale pies z kulawą nogą nie sprawdzi, już nie tego jak program działa i czy nie trzeba czegoś poprawić. Nikt, dokładnie nikt nie sprawdza czy w ogóle działa. O takich sytuacjach słyszy się wielokrotnie.
Nie podam tu, ani nigdzie konkretnych przykładów, bo jestem pewien, że jedyny skutek jaki by z tego wyniknął byłby taki, że z pracy wylecieliby ci którzy mi o tym wszystkim opowiedzieli, a winnym sabotażu włos by z głowy nie spadł.
Prokuratorzy jeśli tylko zechcą znajdą ich wszystkich, bo dokumenty nawet jeśli nie leżą w segregatorach, to są łatwe do odtworzenia. Tylko oni muszą chcieć.